sobota, 30 lipca 2016

Notatka (chyba ostatnia)

Hejka! Przychodzę tu do Was by oznajmić Wam, że zawieszam ten blog. Nie mam pojęcia czy jeszcze tu wrócę, ponieważ nie mam zbytniej weny na to ff i raczej nikt go już nie czyta :/ 
Także chciałabym podziękować z całego serduszka moim czytelnikom <3 Dzięki Wam napisałam te 22 rozdziały :) Chcę podziękować szczególnie tym co komentowali i śledzili mojego bloga, dzięki Wam to wszystko doszło do jakiegoś sensu i ładu. DZIĘKUJE, KOCHAM WAS! 
Miejmy nadzieję, że do napisania :) 

Mój nowy blog: http://drink-fuck-cry.blogspot.com/

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Rozdział 22- ,,Pamiętasz? Mieliśmy przetrwać wszystko.''

Zamknęłam oczy i tylko czekałam, aż kula przebije moją głowę. Po dłuższej chwili otworzyłam oczy, a mężczyźni patrzyli na mnie z diabelskim uśmieszkiem. Pistolet nie był już na mnie wymierzony, lecz luźno zwisał w dłoni jednego z nich. Po chwili kiwnęli do siebie i zaczęli powoli wychodzić z pomieszczenia. Nagle jeden z nich podszedł do mnie i  przystawił mi pistolet prosto przy skroni. 
-Boom! - szepnął. Lekko się wzdrygnęłam na co facet zaśmiał się szyderczo. Popatrzałam na niego z wściekłością, po czym wyszedł razem z tym drugim. Zostałam sama. Czas leciał nie ubłagalnie. Nadal tkwiłam w tym ,,więzieniu'' już od 5 dni. Miałam już wyrobioną rutynę. Budziłam się, brali mnie do wszelkiego rodzaju ciężkich prac i padałam ze zmęczenia na twarz. Tak było codziennie. Powoli nie dawałam sobie z tym rady. 

*Oczami Rossa*


-Przypomniało mi się, że Abby jest u mojej siostry -zacząłem wymyślać.
-Od kiedy?! -spytał zdziwiony. 
-Od dzisiaj, pewnie minęliśmy się po drodze gdzieś. To ja idę... Do widzenia -powiedziałem i już chciałem wyjść
-A kiedy wróci? -zawrócił mnie jego krzyk. 
-Przyjechała do nas na kilka nocy -odpowiedziałem i wyszedłem. Wsiadłem do auta i ruszyłem przed siebie. Szukałem, szukałem i szukałem blondynki, a ona jakby zapadła się pod ziemie. Nigdzie jej nie było. Jeździłem po całym mieście już przez 5 dni. Byłem mega zmęczony, dziennie śpię około 3 godziny na dobę. Byłem żywym trupem. 

*Oczami Abby*

Wróciłam już po ciężkiej pracy do swojej piwnicy. Dziś musiałam zająć się podnoszeniem wiadra z wodą, i tak non stop, od rana do wieczora. Położyłam się na łóżku, zaraz mieli przyjść Ci mężczyźni, aby znów mnie zamknąć w tym starym pomieszczeniu. Co noc mnie zamykali na klucz, nie wiem pewnie dlatego, że mogłam uciec. Jednak tej nocy stało się zupełnie coś innego. Nagle spostrzegłam, że kluczyk, którym mnie zamykali został w drzwiach. Szybko podbiegłam do drzwi i zamknęłam się na klucz. Po chwili zaczęli się dobijać do zamkniętych już zbitych desek. Moje serce zaczęło walić jak szalone. Bałam się, że przez to będę miała jeszcze bardziej pogorszoną sprawę. Skuliłam się w mały kłębuszek, zamknęłam oczy i zatkałam rękoma uszy, by nie słyszeć tych przeraźliwych krzyków. Zaczęłam spokojnie kołysać się na tapczanie. Moje oczy tego wieczoru już się nie otworzyły, gdyż zasnęłam. Obudziłam się lekko zdezorientowana, do drzwi dobiegały trzaski, uderzenia itp. Ktoś próbował się do mnie dobić. Patrzyłam na już ruszające się od uderzeń drzwi. Nagle wyskoczyły one z zawiasów. Upadły z wielkim hukiem na ziemię, kurz uniósł się wokół. Po chwili zza zasłony pyłu wyskoczył Ross. Ubrany w czarny garnitur, białą koszulę i czarny krawat. Mój strach ze stanu krytycznego zszedł na średni. Moje serce nie biło już tak mocno jak jeszcze 5 minut temu. 
-Abby! -krzyknął zadowolony.
-Ross! -powiedziałam bliska płaczu. Chłopak pomógł mi wstać, po czym mocno przytulił. 
-Kocham Cię! -szepnął. 
-Ojej ojej, co za czułości... -ktoś powiedział. Odwróciliśmy się gwałtownie. Stali tam ci sami faceci co zamykali mnie w tym fatalnym miejscu. Razem z nimi było z 10 uzbrojonych ,,żołnierzy'' z pistoletami wymierzonymi na nas. Spojrzałam na nich z pogardą. Ross nadal trzymał mnie za rękę. 
-Proszę, proszę, proszę kogo my tu mamy? - spytał retorycznie jeden z nich. 
-Lynch, Ross Lynch! Przyszedłeś uratować swoją laleczkę? -odparł drugi. Spojrzałam na blondyna. Maił wymalowaną na twarzy złość. Patrzył z niedowierzaniem na oby dwóch chłopaków. Spuścił głowę i zaczął nią kręcić. 
-Pamiętasz go? -brunet wytknął przed twarzą Rossa zdjęcie jakiegoś chłopaka -Mógłby spokojnie sobie żyć, ale jakiś debil go zabił! - ryknął. 
-No nie wiem czy tak spokojnie, dręczyłoby go sumienie.. -powiedział Rossy. Brunet podszedł do blondasa i walnął go z pięści w twarz. Od razu zaczęła płynąć czerwona maź z nosa Rossa (jaki rym~od aut.). 
-Co ty robisz?! -oburzyłam się i objęłam twarz blondyna swoimi ciepłymi rękoma. Po chwili musnęłam lekko jego usta. 
-O matko! Rzygam na Was -odparł szatyn. Ross odwrócił się twarzą do nich i głupi się uśmiechnął. 


-Zazdrościsz, bo wiesz, że nigdy tak nie będziesz miał chuju? -rzekł pewny blondyn. 
-Nie no weźcie mnie trzymajcie, bo zabije gnoja! -wydarł się i już chwycił za pistolet. W jednej krótkiej chwili było słychać strzał i dalej cisza....





PRZEPRASZAM! Przepraszam, że tak rzadko dodaje rozdziały,
ale brakuje mi czasu :/ Mam nadzieję, że w wakacje zepnę dupę
i dodawanie rozdziałów znowu się wyreguluje do co tydzień ;) 
Podoba się? 

6 KOMENTARZY= NASTĘPNY ROZDZIAŁ <3




wtorek, 31 maja 2016

Rozdział 21- ,,Codziennie patrz na świat, jakbyś widział go po raz pierwszy.''

Mężczyzna zaczął się rozglądać uważnie. Momentalnie przywarłam do pnia drzewa i znieruchomiałam. Gdybym tylko mogła wniknęłabym w tą roślinę. Spojrzałam nie zauważalnie w stronę faceta. Ten zaczął iść w przeciwną do mnie stronę. Odetchnęłam z ulgą, jednak nadal stałam po cichu za drzewem tym razem nie tak spięta. Próbowałam oddychać jak najciszej mogłam, cały czas obserwowałam miejsce w którym przed chwilą stał mężczyzna. Nagle ktoś złapał mnie od tyłu, obejmując mnie jedną ręką wokół moich rąk i brzucha a drugą zakrywając mi usta. Zaczęłam się wywijać i wykręcać w różne strony, co i tak nic nie dało. Ten ktoś zaczął mnie ciągnąć w stronę samochodu, po czym wepchnął mnie do środka, zamknął drzwi tak, abym się nie wydostała.Po chwili po drugiej stronie wsiadł również on, włożył kluczyki do stacyjki i zaczął powoli ściągać okulary i kaptur. 
-Ross?! -krzyknęłam z niedowierzaniem, kiedy chłopak ściągnął rzeczy maskujące -Nie wierzę! Jesteś chorym pojebem. Zostawiasz mnie samą w lesie, przyjeżdżasz dopiero po 3 godzinach i to jeszcze przebrany za bandytę! Wypuść mnie stąd! -nadal krzyczałam szarpiąc klamkę od drzwi.
-Uspokój się Abby! Próbuję Cię chronić! -uspokajał mnie. Spojrzałam w jego tryskające czekoladą oczy. 
-Zostaw mnie, to był błąd, że Ci zaufałam. Ty się nigdy nie zmienisz.. -powiedziałam z łzami w oczach. 
-Abby... -zaczął.
-Nie! Zawieź mnie do domu i nie odzywaj się do mnie, nie patrz na mnie i nie utrzymuj ze mną kontaktu -przerwałam mu. Chłopak spojrzał na mnie załamany. Bez słowa przekręcił kluczyki i ruszył. Po 10 minutach byliśmy już obok mojego domu.  Wyszłam bez słowa i skierowałam się w stronę drzwi wejściowych. Weszłam do środka mieszkania mając wywalone na Rossa. Pobiegłam po schodach do swojego pokoju. Rzuciłam swoje rzeczy na łóżko i usiadłam przy biurku. Nagle do mojego pokoju wszedł tata.
-Już wróciłaś? -spytał.
-Tak, przed chwilą. Właśnie mam zamiar iść spać -odpowiedziałam. 
-Ok to spokojnej nocy życzę -uśmiechnął się. Odwzajemniłam mu ten gest i już po chwili mężczyzna zniknął za drzwiami. Poszłam się przebrać w piżamę i po kilku chwilach leżałam w łóżeczku. Mam nadzieję, że Ross ogarnie się i przestanie się ze mną kontaktować.Zamknęłam oczy i już po chwili zasnęłam. Obudziłam się ze strasznym bólem głowy. Otworzyłam leniwie oczy i podniosłam lekko głowę. Znajdowałam się w jakiejś bardzo starej piwnicy. Do okna były poprzybijane deski, po całym pokoju były porozrzucane kawałki materiału, beczki, książki i inne. Podniosłam się i podeszłam do drzwi. Próbowałam je otworzyć, lecz były zamknięte. Zaczęłam je z całych sił szarpać. Nagle usłyszałam kroki zbliżające się do pomieszczenia, w którym byłam. 


*Oczami Rossa*

Przetarłem lekko oczy i po chwili je otworzyłem. Byłem w swoim ulubionym miejscu- mój pokój. Rozejrzałem się nieprzytomnie po pomieszczeniu, wszystko było na swoim miejscu. Spojrzałem na zegarek, była 10:00. Tej nocy długo nie mogłem zasnąć przez Abby. Nienawidzę jej, przez nią moje życie się pokomplikowało. Zmieniłem się i to bardzo... Nie podoba mi się to! Po chwili zszedłem po schodach do kuchni w samych spodenkach. Rydel robiła naleśniki, a Rocky i Riker wyjadali jej bitą śmietanę.
-Siemson młody! -krzyknął Rocky na mój widok. Ja jedynie odmachnąłem mu ręką. Porwałem z koszyka wiklinowego dojrzałe i soczyste jabłko. Wziąłem pierwszego gryza. 
-Ross, szykuję Ci naleśniki! Nie obżeraj się -powiedziała zbulwersowana blondyneczka.
-Rydel kochanie... Chciałbym zjeść, ale muszę szybko zapierdzielać do Abby. Wczoraj się posprzeczaliśmy, a nie mogę jej teraz zostawiać samej -wytłumaczyłem.
-A to dlaczego? Abby jeśli się nie mylę nie ma 6 lat tylko ma 18 -odparła.
-Ee.. No, bo ją bardzo... lubię? -zamotałem się. Moje rodzeństwo nic nie wie o mojej kryminalnej przeszłości. 
-Uuuu... -zagruchali Riker i Rocky. 
-Zamknijcie się! -krzyknąłem i pobiegłem na górę do swojego pokoju. Odnalazłem na dnie mojej szafy czarny garnitur i białą koszulę. Po chwili do kompletu doszły lakierki i krawat. Po 10 minutach ubrany już w białą koszulę podszedłem do lustra, chwyciłem za marynarkę i powoli wsunąłem ją na swoje ramiona, po czym energicznie zapiąłem jej guzik. 


Po paru minutach jechałem do domu Abby. Będąc już pod drzwiami lekko w nie zapukałem. Przede mną pojawił się pan Taylor. 
-Witaj Ross, Ty pewnie do Abby? -spytał na powitaniu.
-Dzień Dobry, tak ja własnie do niej -uśmiechnąłem się lekko. 
-Proszę wejdź. Abby jest na górze, chyba jeszcze śpi -mężczyzna wpuścił mnie do środka. Pobiegłem na górę do pokoju dziewczyny. Bez zawahania otworzyłem drzwi od jej pokoju.
-Hej śpioszku... -zacząłem z uśmiechem, lecz już po chwili mój uśmiech zamienił się w grobową minę. Pokój był zupełnie pusty. Nikogo w nim nie było, a przecież jej tata mówił, że tutaj jest. Podszedłem do drzwi od jej łazienki i lekko zapukałem. Odpowiedziała mi głucha cisza. Powoli otworzyłem drzwi. W łazience również nikogo nie było. Wróciłem z powrotem do pokoju. Rozejrzałem się po nim dokładnie... Nagle zauważyłem małą karteczkę na biurku blondynki. Podszedłem do mebla i chwyciłem mały skrawek papieru. ,,Pojechałam do koleżanki na kilka nocek. Nie wiem kiedy wrócę. Abby''- przeczytałem półgłosem. Cholera... Przecież to nie jest pismo Abby. Wiem to, bo dziewczyna nie piszę tak brzydko! Kurwa, Ross co robić? Co robić?! Myśl... Gdzie oni mogli ją zabrać? Nagle do pokoju wszedł pan Taylor.
-A gdzie Abby? -rzekł zdziwiony. Moje oczy, gdyby mogły wyskoczyłyby z orbit. Zacisnąłem mocniej skrawek papieru i głośno przełknąłem ślinę...

*Oczami Abby*

Drzwi od piwnicy otworzyły się, a do środka weszło dwóch potężnych facetów. Moje serce zaczęło walić jak szalone. Jeden z nich zaczął się szatańsko uśmiechać.
-Proszę, proszę... Kogo my tu mamy? -zapytał retorycznie jeden z nich.
-Ślicznotkę Lyncha.. -zaśmiał się drugi. 
-Czego ode mnie chcecie? -krzyknęłam przestraszona. 
-Oj nic takiego kochanie. Ty tylko odpowiesz za wybryk twojego blondynka -powiedział.
-Rossa? A czemu ja?! -panikowałam. 
-Bo jesteś jego dziunią... -rzekł drugi.
-Ja?! Chyba Wam się coś pomyliło... Idioci -odpowiedziałam spokojniej.
-Co powiedziałaś?! -zbulwersował się jeden i kiwnął głową do drugiego. Ten wyciągnął pistolet zza siebie i wymierzył go prosto w moją głowę...



Hejka.
Witam Was bardzo serdecznie. 
Wybaczcie mi, że tak długo mnie tu nie było, ale cóż... Szkoła, szkoła i jeszcze raz szkoła. Ale już niedługo koniec! Będzie pasek? 
A wracając do bloga mam nadzieję, że jeszcze tu ktoś został co? JEŚLI KTOŚ TO JESZCZE CZYTA, NIECH ZOSTAWI PO SOBIE ŚLAD W KOMENTARZU ;)
Zmykam papatki <3




























środa, 11 maja 2016

Rozdział 20- ,,You and me forever.''

Zacząłem się jeszcze dokładniej rozglądać po sklepie. Blondynki jak nie było tak nie ma. Moje ręce zaczęły się pocić, ciśnienie podskoczyło, a serce biło tak szybko jak by zaraz miało wyskoczyć z mojej klatki piersiowej. Nie mogę jej stracić. Jeśli się jej coś stanie to będę skończony. Nagle ktoś złapał mnie od tyłu. Zakrył mi oczy rękoma, po chwili usłyszałem: 
-Zgadnij kto to? -odezwał się piskliwy głosik. Na te słowa szybko odwróciłem się. Przede mną stała przed chwilą poszukiwana blondynka. 
-Abby! Błagam nie strasz mnie tak -krzyknąłem i objąłem mocno dziewczynę w tali. 
-Ale co ja zrobiłam? -zdziwiła się. Pokiwałem lekko głową i już miałem coś powiedzieć, ale mój telefon za wibrował. Odblokowałem ekran i spostrzegłem SMSa. Numer był zastrzeżony jak najszybciej zobaczyłem treść wiadomości: ,,Ładną masz tą blondyneczkę, smutno by Ci było gdyby coś jej się stało nieprawdaż? Uważaj na siebie i na nią. Ja Cię cały czas obserwuję Lynch...''. Przerażony zacząłem rozglądać się po całej galerii w poszukiwaniu osoby, która zachowywała by się dość podejrzanie. Nikogo takiego nie zauważyłem, zacząłem ciągnął Abby za rękę w stronę wielkich drzwi wyjściowych. 
-Ej gdzie idziemy mieliśmy iść na kawę.. -zaczęła dziewczyna.
-Nie mamy czasu.. -burknąłem.
-Ale chce mi się pić! -stanęła i tupnęła nogą w celu podkreślenia jej złości. 
-Zachowujesz się gorzej niż dziecko Taylor! -krzyknąłem.
- A ty gorzej niż kobieta po menopauzie! - równie głośno krzyknęła. Spojrzałem na nią złowrogo, po czym z powrotem chwyciłem jej rękę. Wszedłem do kawiarni i zamówiłem sok pomarańczowy. Wręczyłem go dziewczynie i znów zacząłem prowadzić ja w stronę wyjścia. Po chwili wepchnąłem ją do auta, sam zasiadłem na miejscu kierowcy. Ruszyliśmy z piskiem opon. Jechaliśmy w zupełnej ciszy, aby rozluźnić atmosferę włączyłem radio. Właśnie leciała moja ulubiona piosenka

*Oczami Abby*

Siedziałam wbita w fotel samochodowy, Ross jechał z dużą prędkością, także nie miałam jak oderwać się od siedzenia. Co chwile spoglądałam na palce blondyna, które z pozoru trzymały kierownice, ale jednak zdarzało im się zatańczyć rytmicznie do muzyki. Serce waliło mi niemiłosiernie. Bałam się, że przez przekraczającą szybkość pojazdu możemy spowodować jakikolwiek wypadek. 
-Ross... możesz troszeczkę zwolnić? -spytałam potulnie jak baranek. Chłopak spojrzał na mnie i na lusterko, które ilustrowało mu drogę za nami. Po chwili spojrzał z powrotem na mnie, po czym znów na lusterko. 
-Cholera! -krzyknął i nacisnął mocno gaz. Teraz jechaliśmy około 220 km/h. Unieruchomiona przez duży nacisk ciśnienia spojrzałam w lusterko, które znajdowało się po mojej prawej stronie. Za nami jechał masywny czarny JEEP. Po chwili ostro skręciliśmy w lewo. Samochód, który jechał za nami znikł. Spojrzałam na blondyna, który był bardzo skupiony na drodze. 



Nagle blondyn znów zamaszyście skręcił kierownice. Tym razem wjechaliśmy w leśną dróżkę, która wypełniona była dziurami. Wjechaliśmy bardziej w głąb lasu i nagle Ross się zatrzymał. Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i uchylił lekko drzwi. 
-Ross.. Co ty w nas wpakowałeś? -spytałam.
-Wysiadaj! -rzucił i wyszedł z auta zamykając za sobą drzwi. Po chwili dołączyłam do niego, blondyn zaczął iść w stronę rozłożystego dębu. podbiegłam do niego i jednym pchnięciem w ramię obróciłam go twarzą do siebie.
-Znowu to robisz! Jesteś zwykłym egoistycznym tchórzem! -wykrzyczałam mu w twarz. 
-A ty małym rozpieszczonym bachorem! -odkrzyknął.
-Odwieź mnie do domu i nigdy więcej się do mnie nie odzywaj. -powiedziałam spokojniej, ale nadal krzycząc.
-Czekaj. Masz telefon przy sobie? -spytał od czapy. 
-Mam, ale w samochodzie -pokazałam na pojazd, który stał za nami. 
-Ok, stój tu ja przyniosę swój -odezwał się. Otworzył drzwi do auta i zaczął coś tam grzebać. Ja zaczęłam rozglądać się po całym lesie. Nagle usłyszałam trzask drzwi samochodu i odpalający się silnik. Mój wzrok momentalnie przeniósł się z powrotem na samochód. Ross właśnie odjeżdżał dróżką, którą przed chwilą przyjechaliśmy. 
-Nie! Ross, kurwa! Nie zostawiaj mnie, co ty odpierdalasz?! -biegłam chwilę za samochodem wydzierając się na cały las. Po chwili straciłam siłę i zatrzymałam się w miejscu, upadłam na kolana i zapłakana schowałam twarz w rękach. Nie mogę uwierzyć... Zostawił mnie dlatego, że wymieniliśmy sobie kilka zdań w ciemnym i chłodnym lesie?! Nie, nie dam rady. Ok Abby myliłaś się on się nie zmieni, on zawsze będzie chamem.

*Godzinę później*

Siedziałam na pniu drzewa cała zapłakana. Robiło się coraz ciemniej. Nie ruszałam się z miejsca, bo pomyślałam, że wyjdzie to nie za dobrze. Mogłabym się jeszcze bardziej zgubić. telefonu nie miałam, więc nie mogłam do nikogo zadzwonić. Las zaczął powoli przybierać mroczne kolory i straszne odgłosy. Moja wyobraźnia zaczęła pesymistycznie podchodzić do każdej rzeczy. Wszędzie widziałam cienie ludzi w kapturach z pistoletami czy też z nożami. Chwyciłam się za głowę i zaczęłam po cichu szeptać:
-To tylko złudzenia Abby.
Nagle ciemność lasu rozjaśniły światła dochodzące z małej dróżki. Szybko spojrzałam w lewą stronę. Właśnie tam jechał podejrzany czarny samochód. Miałam ważenie, że jego światła oświetlały cały las. Jednym szybkim ruchem ukryłam się za drzewem, by nikt mnie nie zobaczył. Nagle samochód zatrzymał się centralnie przed miejscem, w którym przed chwilą siedziałam. Z auta wyszedł jakiś mężczyzna w czarnej bluzie z kapturem i okularami przeciwsłonecznymi. Nie mogłam go w ogóle rozpoznać. W ręku trzymał pistolet. Gdy to zobaczyłam serce zaczęło walić mi tak mocno, jakby zaraz miało wyskoczyć...


~~
W końcu się zebrałam do napisania następnego
rozdziału ;)
Jejku już prawie 6000 wyświetleń <3 Dziękuje Wam miśki <3
Ogólnie liczę na wasze komentarze, ale miło by było poczytać
takie długie :o Uwielbiam czytać o tym co Wam się podobało 
czy też nie :) Także LICZĘ NA KREATYWNE 
DŁUGIE KOMENTARZE ^^

środa, 4 maja 2016

Rozdział 19- ,,Każdego ranka chcę budzić się przy Tobie.''

Nagle do sali weszła pielęgniarka. 
-Przepraszam, ale musi pan wyjść -odparła na co od razu się od siebie oderwaliśmy.
-Ale dlaczego? -rzekł oburzony blondyn.
-Ponieważ wstęp tutaj ma tylko rodzina pani Taylor -powiedziała ze stoickim spokojem. Chłopak spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Odesłałam mu skromny uśmiech, po czym pocałowałam go w policzek i powiedziałam: 
-Musisz iść Ross 
-Kiedy się zobaczymy? -spytał. 
-Zapewne jak wyjdę stąd...
-Co?! Przecież to jeszcze nie wiadome kiedy wyjdziesz. Nie wytrzymam tyle bez Ciebie -rzekł załamany. 
-Wytrzymasz! Wierzę w Ciebie Rossy -odparłam.
-Zrobię wszystko, żeby Cię stąd wyciągnąć... -szepnął mi do ucha i opuścił salę wraz z pielęgniarką. Usiadłam na łóżku i podparłam się rękami o kolana. Jeju... nie wierzę, że Ross wyznał mi miłość. Ten sam Ross, który był bezczelny, wulgarny, mało romantyczny. Nie jestem pewna czy on aby na pewno się zmienił. Czy nie chce tylko stwarzać dobrych pozorów? To co się teraz dzieję w mojej głowie jest nie do opisania. Mam pełno myśli, które wierzą w to, że Ross się naprawdę zmienił, ale jest też sporo, które twierdzą, że Ross tylko udaję.. Uwierzyć mu? Ugh.. Powoli pasuję do tego miejsca... 

*Miesiąc później* 

Jest piątek... Godzina 16:30. Nadal jestem w tym pieprzonym psychiatryku. Przysięgłam sobie, że nie będę nic mówić ani policji ani psychologom. To nie ich sprawa jak ,,szczegółowo'' wyglądała śmierć Seleny. Właśnie leżałam na łóżku i gapiłam się bezczynnie w sufit. Byłam sama nie miałam nikogo do rozmowy. Telefon mi zabrali, tata nie może być ze mną 24 na dobę, moi bracia też. Mama w ogóle nie raczyła wrócić z Hiszpanii, chociaż była informowana o moim pobycie w tym jakże cudownym szpitalu. Ross nie ma tutaj wstępu, gdyż nie jest moją rodziną... Podobnie jest z Anną, Rydel i resztą rodziny Lynch'ów. Nagle usłyszałam pukanie do moich drzwi, rzuciłam krótkie ,,proszę''. Po chwili zza drzwi wyłonił się tata, Luke i Alex. 
-Kto wraca do domu?! -krzyknął podekscytowany Luke.
-Nasz księżniczka! -odkrzyknęli mu tata i Alex. 
-Co naprawdę? -zdziwiłam się -Wracam do domu? -spytałam z niedowierzaniem. 
-Tak kochanie -odezwał się tata. Ja szybko podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję. Po chwili dołączyli do nas Alex i Luke. Po około  30 minutach byłam już w swoim domu. Gdy tylko otworzyłam drzwi wzięłam głęboki oddech. Tak Taylor jesteś w domu~ krzyczało moje sumienie. W końcu życie bez stresu, bez ograniczenia. Pobiegłam od razu do swojego pokoju. Gdy zobaczyłam swoje jakże starannie pościelone łóżko bez wahania rzuciłam się bezwładnie na nie. Tego mi brakowało. przepełniona radością usnęłam. Ze snu wyrwała mnie nagła fala ciepła, która we mnie uderzyła. Po chwili poczułam również słodki zapach czekolady. Ten zapach miał tylko jedynego właściciela, właściciela, którego doskonale znałam. Otworzyłam oczy.
-Ross? -spytałam leniwie przeciągając się na łóżku. Chłopak opierał się na łokciach, a jego twarz była kilka centymetrów nade mną. Lekko się uśmiechnął i zamrugał swoimi piwnymi oczami. 
-Mhm.. -mruknął -Czemu siedzisz cały czas w domu? Chodź gdzieś wyjdziemy -westchnął zachwycony. 
-No nie wiem, nie chce nigdzie wychodzić -ciągnęłam bez entuzjazmu. 
-Nie daj się prosić -chłopak chwycił mnie mocno i podniósł na swych silnych rękach. Zaczęłam piszczeć i mocno chwyciłam go za szyję -Nie bój się nie upuszczę Cię! -odezwał się blondyn. Po krótkiej sprzeczce zdecydowaliśmy, a raczej Ross zdecydował, że pojedziemy do galerii handlowej. Po około 10 minutach byliśmy na miejscu. Była godzina 19:30, a na dworze nadal świeciło słońce. Za to właśnie kocham Los Angeles. Weszliśmy do wielkiego centrum handlowego przez ruchome drzwi. Pierwsze co zobaczyłam to zajebisty crop top
-Aaa.. -pisnęłam - Boziu, boziu muszę go mieć! -krzyczałam jak opętana. 
-No i już żałuję, że tu Cię zaciągnąłem -blondyn złapał się za swoje ucho -Ogłuchnę tu przez Ciebie! - krzyknął z wyrzutem. Ja tylko wywróciłam oczami, złapałam go za rękę i zaczęłam prowadzić do sklepu. Po paru minutach wyłoniłam się z przebieralni przebrana już w to niebiańskie ubranko. 
-I jak? -zaczęłam prezentować się jak modelka. 
-No warto było stracić słuch dla takiego widoku -zaśmiał się. Nagle rozległ się dzwonek z jego kieszeni -Wybacz mi na chwilę. 
Z racji tego, że nie miałam co robić wzięłam się za przebieranie rzeczy. Może jeszcze coś fajnego znajdę? 




*Oczami Rossa*

Wyszedłem ze sklepu i szybko odebrałem telefon
-Halo? 
-Ross słuchaj jest sprawa i to dość ważna... -usłyszałem. 
-Patrick? Co jest? 
-Kojarzysz nazwisko ,,Miller''? -zapytał.
-Miller? Hmm...Nie? Raczej nie -odparłem -Czekaj! To ten gość, którego zabiłem bo zabił starego Jonasa?! 
-No nie do końca.. Teraz chodzi o jego brata. Dowiedział się, że to ty zabiłeś ,,ślepego'' (takie przezwisko xd~ aut.) i chce się na tobie zemścić! 
-Jak?! 
-Chce Cię zabić Ross! Błagam uważaj na siebie! -krzyczał do słuchawki. 
-Nie przejmuj się mną, dam sobie radę. Nie raz już w takich sytuacjach byłem...
-Wiesz co jest w tym najgorsze?! Że on Cię widział dzisiaj z jakąś blondynką i powiedział, że ją też zabiję! -wrzeszczał. Na jego ostatnie słowa zamarłem.
-Abby! -krzyknąłem i wrzuciłem telefon do kieszeni. Od razu ruszyłem w stronę sklepu w którym przed chwilą widziałem się z blondynką. Zacząłem rozglądać się po całym sklepie. Ani śladu po blondynce....




________________________________________________________

Eloo <3 
Troszkę krótki ten rozdział i w dodatku nudny ;/ 
Czy wy też tak macie, że jak piszecie nowy rozdział to na początku nie macie w ogóle weny, a na koniec dodali byście setki różnych rzeczy?! To jest takie głupie... 
Mega nudny ten rozdział, ale w następnym się postaram obiecuję :* 

Jak Wam minął weekend majowy? Byliście poszaleć? :D 


CZYTASZ= KOMENTUJESZ
KOMENTUJESZ= MOTYWUJESZ 
MOTYWUJESZ= ROZDZIAŁ JEST SZYBCIEJ OPUBLIKOWANY ;)










wtorek, 26 kwietnia 2016

Rozdział 18- ,,W dzisiejszym zwariowanym świecie, człowiek ,,normalny'' nadaje się tylko do psychiatryka.''

Po chwili byliśmy już tak daleko, że nie było śladu po moich braciach i po tacie. Odwróciłam się przodem do policjantów. 
- Zobaczysz będzie dobrze Abby! - odezwał się jeden z nich. Przemilczałam to. Nie nie będzie dobrze. Właśnie jadę do psychiatryka.. Jak może być dobrze? Z moich oczu nadal wydobywały się słone łzy. Nagle zatrzymaliśmy się przed dosyć nowoczesnym budynkiem. 
- No to jesteśmy! - odparł jeden z mężczyzn. Po chwili otworzył mi drzwi, a ja powoli zaczęłam wychodzić. Czy ja, aż tak spadłam, że kończę na psychiatryku? Nim się obejrzałam byłam już przed drzwiami do mojego ,,pokoju''. Po otworzeniu drzwi wpadłam w lekkie rozczarowanie? Jeśli w ogóle można to tak nazwać... W pomieszczeniu znajdowało się tyko łóżko, półka nocna, kosz na śmieci i okno zagrodzone żelaznymi kratami. Weszłam do środka i usiadłam załamana na łóżku. Jak ja mam tu żyć?! Opadłam bezwładnie na poduszkę i skuliłam się w mały kłębuszek. Zaczęłam płakać jak małe dziecko. Ja chce do taty i do mamy, do Anny, do Luka, Chrisa, Michaela, Davida, Alexa. Nawet do Rossa, wszędzie tylko nie tutaj. W tej chwili do mojej sali weszła szczupła brunetka w okularach i w białym fartuchu. 
- Dzień Dobry Abby będę twoją terapeutką..


*Oczami Rossa*

Właśnie byłem w drodze do domu Abby. Dzwoniłem do niej chyba z 10 razy. Nie odbiera, trochę to niepokojące. W końcu jej najlepsza przyjaciółka popełniła samobójstwo, nie wiem co jej do głowy może po czymś takim strzelić. Stanąłem przed drzwiami i zadzwoniłem do dzwonka. po chwili przede mną stał wysoki blondyn.
-Hejka Luke, jest Abby? - spytałem na luzie. Nagle blondyn zaczął płakać. Oparł się na moim ramieniu i zaczął szlochać. Poklepałem go delikatnie po ramieniu.
- O co chodzi stary? - spytałem zdezorientowany gdy chłopak trochę się uspokoił.
- Zabrali Abby... - szlochał.
- Co? Gdzie?! - wystraszyłem się.
- Do... Do... Psychiatryka! - krzyknął zrozpaczony. W tej właśnie chwili zamarłem. Abby i psychiatryk? Jak? Cholera to wszystko moja wina, po co ja mówiłem tym policjantom, że była wtedy ze mną. Po co ja mówiłem gdzie mieszka? Zerwałem się z miejsca i zacząłem biec w stronę mojego domu.
- Gdzie ty biegniesz?! - krzyknął Luke.
- Uratować twoją siostrę! - odkrzyknąłem i już zniknąłem za żywopłotem. Biegłem ile sił w nogach. Wreszcie wpadłem do domu. W salonie siedział Riker, Rocky, Ryland, Ell, Rydel i co najgorsza Kate... Ale ją w tej chwili miałem gdzieś. Musiałem odkręcić to co nawyrabiałem.
- Pomocy! - krzyknąłem z lekką astmom.
- Rossy.. Co się stało? - odpadła przerażona Rydel.
- Abby jest w psychiatryku! Musimy ją stamtąd wyciągnąć. To przeze mnie ona tam jest!
- Ale jak to? - spytał Ell.
Chwyciłem swój telefon, kurtkę i portfel. Cały nabuzowany ze wściekłości chciałem już wyjść.
- Kto to Abby? Zdradzasz mnie?! - spytała nagle Kate. Odwróciłem się i spojrzałem w jej czarne oczy. Błyszczały jak małe perełki. Podszedłem do niej i odgarnąłem małe pasmo włosów za jej ucho.
- Oczywiście, że nie kochanie...- zacząłem - Abby to znajoma rodziny. Pomagała nam w trudnych sytuacjach, ale przyrzekam, że jest to tylko moja znajoma. Nic więcej - dodałem. Musnąłem leciutko jej czółko i wyszedłem z domu. Wsiadłem do auta i odjechałem...


*Oczami Abby*

- Mam na imię Alice. Od tej pory będziemy widywać się codziennie, ale nie martw się, pomogę Ci - zaczęła powoli kobieta. Miała bardzo miły i sympatyczny głos. Miło mi się jej słuchało. Kobieta czekała na moją reakcję. Ja ani drgnęłam.
- Spokojnie... Nie będę Cię naciskać. Z czasem sama się otworzysz i opowiesz mi o tych wszystkich rzeczach, które Cię gnębią. Potrzebujesz czasu... - kontynuowała.
- Niczego nie pragnę oprócz swojej rodziny i swojego domu! - warknęłam.
- Każdemu na początku było trudno... Ale z czasem Ci to minie, oswoisz się z nowym otoczeniem - powiedziała. Ja weszłam pod kołdrę i skuliłam się tak by kobieta mnie nie widziała - No dobrze skoro nie chcesz rozmawiać to jutro do Ciebie przyjdę - dodała i wyszła. Wyszłam zza kołdry i usiadłam leniwie na łóżku. Gdzie jest moja mama?! No tak opala się na złocistej, hiszpańskiej plaży. Czemu mnie tak pokarało?! Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Ugh nie chce z nikim gadać! Z żadną terapeutką, psychologiem, pedagogiem... Z nikim! Po chwili drzwi same się otworzyły, a zza nich wyłonił się Ross!
- Ross! - podniosłam się z łóżka.
- Abby! - podbiegliśmy do siebie i mocno się przytuliliśmy. Staliśmy w uścisku już jakieś 10 minut.
- Wyciągnę Cie stąd - powiedział chłopak.
- Nie dasz rady.. - odparłam odklejając się od niego. Podeszłam do okna i zaczęłam patrzeć w dal.
- Ja nie dam rady?! Do kogo ty to mówisz?! - wybuchnął.
- Ross... Daj spokój, powiedzieli mi, że jeszcze trochę tu posiedzę. Nic z tym nie zrobisz - odparłam. Chłopak podszedł do mnie i złapał mnie za ramiona.
- Abby tak strasznie Cię przepraszam, to wszystko moja wina - rzekł załamany.
- Dlaczego tak uważasz?!
- Bo to ja powiedziałem policji, że byłaś ze mną przy tym samobójstwie. Nie chciałem, nie wiedziałem, że tutaj trafisz - mówił zakłopotany.
- Ross... Prędzej czy później wydałoby się to. Nie obwiniaj się - przeczesałam jego grzywkę.
- Czemu ty mnie tak bronisz? Czemu jesteś dla mnie taka dobra? - spytał z niedowierzaniem.
- Taka już jestem.
- Boże jaki ja jestem głupi... Abby, przecież ja nie kocham Kate! - krzyknął.
- Co? Jak to?! - otworzyłam szerzej oczy.
- No tak... Ja kocham Ciebie! - uśmiechnął się szeroko. Ross mnie kocha? Czy ja też coś do niego czuje?
No przecież, że czujesz.. Tak to nie byłoby Ci przykro jak powiedział, że kocha Kate~ krzyczało moje sumienie. O mój Boże... Tak to prawda. Kocham Rossa Lyncha. Kto by pomyślał, że tak nienawidzące się osoby mogą się pokochać?
- Ja... Ja Ciebie też Ross - odparła. Chłopak uśmiechną się jeszcze bardziej, po czym mocno mnie przytulił i namiętnie pocałował


Nigdy i nikt mnie jeszcze tak słodko i delikatnie nie pocałował. Ross świetnie całował, a chwila naszego pocałunku miałam wrażenie jakby trwała wiecznie...

wtorek, 19 kwietnia 2016

Rozdział 17- ,,Umarłam przez Ciebie, chociaż właśnie dla Ciebie tak pragnęłam żyć.''

Dziewczyna stała nieruchomo. Ani drgnęła. Z jej oczu leciały wielkie gorzkie łzy, co jakąś chwile szlochała. Stała na samym końcu dachu. 
- Dziękuje, że przyszliście. Chciałam Was jedynie przeprosić, namieszałam w Waszym życiu i to dość mocno. Wiedzcie jedynie to, że nie chciałam. Cieszę się, że przyszliście i mogłam Wam to powiedzieć prosto w oczy - powiedziała, po czym przysunęła się bliżej krawężnika dachu. 
- Selena! - krzyknęłam i zaczęłam biec w jej kierunku. 
- Stój! - również krzyknęła. Na jej rozkaz stanęłam jak wryta - Nie podchodź... 
- Nie rób nic głupiego Sel - w końcu przemówił Ross. 
- Nie będę, ja tylko usuwam się z Waszego życia - uśmiechnęła się - Raz na zawsze - dodała. 
- Błagam Cię możemy to jakoś inaczej załatwić, pogadajmy na spokojnie - prosiłam.
- Już za późno - odezwała się. 
- Na nic nie jest za późno! - mówiłam ledwo powstrzymując się od płaczu. Dziewczyna spojrzała na mnie i na Rossa i jeszcze raz na mnie. Łzy nie przestawały spływać po jej policzkach. Patrzała na mnie z miną: ,,Przepraszam!''. Była tak bardzo zakłopotana, że nie wiedziałam co mam teraz zrobić, powiedzieć. Nagle dziewczyna przez barierki i stanęła tak, że pół jej stopy było na dach, a pół w powietrzu. Razem z Rossem podbiegliśmy do barierki. 
- Na wszystko jest już za późno.. Przepraszam! - szepnęła, po czym odchyliła się i rzuciła w czarną otchłań ulicy. Wyciągnęłam rękę w celu ratowania jej, ale na marne.. Dziewczyna spadła z dziesięciopiętrowego budynku...


- Nie! Selena! - krzyknęłam tak głośno jak jeszcze nigdy w życiu. Ross szybko chwycił telefon i zadzwonił po pogotowie. Po 5 minutach ambulans był na miejscu. Zaczęli badać Selene. Była cała we krwi. Leżała bezwładnie.. Po chwili lekarze zaczęli pakować jej ciało do wielkiego czarnego worka. 
- Co wy robicie?! - krzyknął Ross.
- Z przykrością musimy stwierdzić, iż ta pani nie żyje - powiedział lekarz. Na jego słowa wybuchnęłam niepohamowanym płaczem. Rzuciłam się na kolana i skuliłam w małą kulkę. Zaczęłam głośno szlochać. Poczułam mocny uścisk, był to Ross. Nagle z nieba lunął obfity deszcz. W jedną małą chwilkę byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Ross podniósł się i chwycił mnie za rękę w celu podniesienia mnie. Ja jednak ani drgnęłam. Karetka już dawno odjechała. Odchyliłam lekko głowę, krople deszczu spadały centralnie na moją twarz. Byłam cała przemoczona. Teraz zbytnio nie wiedziałam czy od deszczu czy od łez. Nie mogłam uwierzyć, że przeze mnie umarła tak młoda dziewczyna. Czemu ja się z nią wtedy pokłóciłam?! 
- Abby.. wstań! Czas już iść. Przeziębisz się - rzekł. Nie zwracałam na niego uwagi. W końcu chłopak podniósł mnie na rękach i włożył do swojego samochodu. Po chwili i on znalazł się w środku pojazdu. Zapiął mnie czarnym pasem, odpalił silnik i ruszył. Podczas drogi oby dwoje milczeliśmy. Byłam skupiona na kropelkach deszczu, które z trudem utrzymywały się na szybie. 
- Zatrzymaj się! - warknęłam widząc, że jesteśmy niedaleko mojego domu. Chłopak zatrzymał się, a ja wysiadłam przed domem swojego sąsiada. Zaczęłam iść w stronę swojego domu. W oddali słyszałam jeszcze krzyki Rossa, ale ucichły kiedy skręciłam i zniknęłam za żywopłotem. Otworzyłam z trudem drzwi, gdyż przez załzawione oczy ciężko było cokolwiek zobaczyć. Zaczęłam ściągać buty. nagle zza futryny wyłonił się tata, Luke i Alex. 
- Kto zrobił dziś zajebiaszczą kolacje? - krzyknął Luke.
- My - odpowiedzieli chórem tata i Alex. Spojrzałam na nich z wymuszonym uśmiechem. 
- Kto dziś jest przybity i smutny? - odparł tata z troską. 
- Ona.. - powiedzieli chórem moi bracia i pokazali palcami na mnie. 
- O co chodzi? - powiedział mężczyzna. 
- Nie ważne.. - z trudem powstrzymywałam się od płaczu. Spojrzałam jeszcze raz na tatę, jego oczy były wypełnione troską i strachem - Moja przyjaciółka... Popełniła samobójstwo! - krzyknęłam i rzuciłam się zrozpaczona na podłogę. Tata od razu uklęknął przy mnie. Ja spojrzałam na niego i mocno go objęłam. 


Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. po około godzinie obudziłam się, byłam w swoim łóżku, leżałam dokładnie przykryta. Z trudem podniosłam się, wyszłam z pokoju. Właśnie miałam zejść po schodach, jednak zadzwonił dzwonek do drzwi. Postanowiłam, że zostanę. Ukucnęłam przy barierce od schodów tak by nie było mnie widać. Po chwili wyłonił się mój tata, otworzył drzwi. Do domu weszło dwóch potężnych mężczyzn ubranych w granatowe mundury. Byli to policjanci. 
- Dzień Dobry czy tu mieszka rodzina Taylor'ów? - spytał jeden z mężczyzn.
- T..tak - odparł tata. 
- Czy moglibyśmy porozmawiać z Abby? - kontynuował policjant. 
- Myślę, że to nie najlepszy pomysł - zaczął mój tata - Abby nie jest jeszcze w dobrym stanie psychicznym - dodał.
- Skoro tak jesteśmy zmuszeni umieścić ją w szpitalu psychiatrycznym. Będzie miała tam doskonały kontakt z psychologiem, a my będziemy mogli w każdej chwili czegoś się dowiedzieć - powiedział drugi mężczyzna. 
- Nie! - krzyknęłam i zbiegłam na dół po schodach - Nie zamkniecie mnie w psychiatryku! Nie odbiło mi, aż tak! - cały czas krzycząc przytuliłam się do taty. 
- Abby.. To dla Twojego dobra - rzekł łysy mężczyzna - Nikt Ci tam krzywdy nie zrobi. 
- Nie! Tato, tato błagam nie pozwól im - krzyczałam. Nagle w drzwiach pojawił się Luke i Alex. Mężczyźni złapali mnie za ręce i oderwali od taty. Szarpałam się jak dziki kot, ale i tak na nic. W porównaniu do nich byłam jak mała myszka. 
- Zostawcie moją córkę! - krzyczał tata - Zostawcie ją! 
Oni nie zwracali na niego uwagi. Jednym ruchem wsadzili mnie do radiowozu i zamknęli drzwi na klucz. Waliłam mocno rękami w szybę przy czym płakałam jak jeszcze nigdy w życiu. tata, Alex i Luke podbiegli do samochodu i zaczęli szarpać na klamki od drzwi na różne sposoby. Funkcjonariusze przekręcili kluczyki i odpalili radiowóz. Nagle ruszyliśmy z miejsca. teraz już wiedziałam, że nikt mi nie pomoże. Odwróciłam się i zobaczyłam jedynie siedzącego na mokrej ulicy tatę, który płakał, Alexa trzymającego się za głowę i płaczącego oraz Luka, który przez jakiś czas miał nadzieję, że dogoni radiowóz i biegł, lecz później się zatrzymał i zaczął płakać... 



Hejka ;) 
podoba Wam się kolejny rozdział? 
Dacie radę wybić 13 kom? <3