-Ross?! -krzyknęłam z niedowierzaniem, kiedy chłopak ściągnął rzeczy maskujące -Nie wierzę! Jesteś chorym pojebem. Zostawiasz mnie samą w lesie, przyjeżdżasz dopiero po 3 godzinach i to jeszcze przebrany za bandytę! Wypuść mnie stąd! -nadal krzyczałam szarpiąc klamkę od drzwi.
-Uspokój się Abby! Próbuję Cię chronić! -uspokajał mnie. Spojrzałam w jego tryskające czekoladą oczy.
-Zostaw mnie, to był błąd, że Ci zaufałam. Ty się nigdy nie zmienisz.. -powiedziałam z łzami w oczach.
-Abby... -zaczął.
-Nie! Zawieź mnie do domu i nie odzywaj się do mnie, nie patrz na mnie i nie utrzymuj ze mną kontaktu -przerwałam mu. Chłopak spojrzał na mnie załamany. Bez słowa przekręcił kluczyki i ruszył. Po 10 minutach byliśmy już obok mojego domu. Wyszłam bez słowa i skierowałam się w stronę drzwi wejściowych. Weszłam do środka mieszkania mając wywalone na Rossa. Pobiegłam po schodach do swojego pokoju. Rzuciłam swoje rzeczy na łóżko i usiadłam przy biurku. Nagle do mojego pokoju wszedł tata.
-Już wróciłaś? -spytał.
-Tak, przed chwilą. Właśnie mam zamiar iść spać -odpowiedziałam.
-Ok to spokojnej nocy życzę -uśmiechnął się. Odwzajemniłam mu ten gest i już po chwili mężczyzna zniknął za drzwiami. Poszłam się przebrać w piżamę i po kilku chwilach leżałam w łóżeczku. Mam nadzieję, że Ross ogarnie się i przestanie się ze mną kontaktować.Zamknęłam oczy i już po chwili zasnęłam. Obudziłam się ze strasznym bólem głowy. Otworzyłam leniwie oczy i podniosłam lekko głowę. Znajdowałam się w jakiejś bardzo starej piwnicy. Do okna były poprzybijane deski, po całym pokoju były porozrzucane kawałki materiału, beczki, książki i inne. Podniosłam się i podeszłam do drzwi. Próbowałam je otworzyć, lecz były zamknięte. Zaczęłam je z całych sił szarpać. Nagle usłyszałam kroki zbliżające się do pomieszczenia, w którym byłam.
*Oczami Rossa*
Przetarłem lekko oczy i po chwili je otworzyłem. Byłem w swoim ulubionym miejscu- mój pokój. Rozejrzałem się nieprzytomnie po pomieszczeniu, wszystko było na swoim miejscu. Spojrzałem na zegarek, była 10:00. Tej nocy długo nie mogłem zasnąć przez Abby. Nienawidzę jej, przez nią moje życie się pokomplikowało. Zmieniłem się i to bardzo... Nie podoba mi się to! Po chwili zszedłem po schodach do kuchni w samych spodenkach. Rydel robiła naleśniki, a Rocky i Riker wyjadali jej bitą śmietanę.
-Siemson młody! -krzyknął Rocky na mój widok. Ja jedynie odmachnąłem mu ręką. Porwałem z koszyka wiklinowego dojrzałe i soczyste jabłko. Wziąłem pierwszego gryza.
-Ross, szykuję Ci naleśniki! Nie obżeraj się -powiedziała zbulwersowana blondyneczka.
-Rydel kochanie... Chciałbym zjeść, ale muszę szybko zapierdzielać do Abby. Wczoraj się posprzeczaliśmy, a nie mogę jej teraz zostawiać samej -wytłumaczyłem.
-A to dlaczego? Abby jeśli się nie mylę nie ma 6 lat tylko ma 18 -odparła.
-Ee.. No, bo ją bardzo... lubię? -zamotałem się. Moje rodzeństwo nic nie wie o mojej kryminalnej przeszłości.
-Uuuu... -zagruchali Riker i Rocky.
-Zamknijcie się! -krzyknąłem i pobiegłem na górę do swojego pokoju. Odnalazłem na dnie mojej szafy czarny garnitur i białą koszulę. Po chwili do kompletu doszły lakierki i krawat. Po 10 minutach ubrany już w białą koszulę podszedłem do lustra, chwyciłem za marynarkę i powoli wsunąłem ją na swoje ramiona, po czym energicznie zapiąłem jej guzik.
Po paru minutach jechałem do domu Abby. Będąc już pod drzwiami lekko w nie zapukałem. Przede mną pojawił się pan Taylor.
-Witaj Ross, Ty pewnie do Abby? -spytał na powitaniu.
-Dzień Dobry, tak ja własnie do niej -uśmiechnąłem się lekko.
-Proszę wejdź. Abby jest na górze, chyba jeszcze śpi -mężczyzna wpuścił mnie do środka. Pobiegłem na górę do pokoju dziewczyny. Bez zawahania otworzyłem drzwi od jej pokoju.
-Hej śpioszku... -zacząłem z uśmiechem, lecz już po chwili mój uśmiech zamienił się w grobową minę. Pokój był zupełnie pusty. Nikogo w nim nie było, a przecież jej tata mówił, że tutaj jest. Podszedłem do drzwi od jej łazienki i lekko zapukałem. Odpowiedziała mi głucha cisza. Powoli otworzyłem drzwi. W łazience również nikogo nie było. Wróciłem z powrotem do pokoju. Rozejrzałem się po nim dokładnie... Nagle zauważyłem małą karteczkę na biurku blondynki. Podszedłem do mebla i chwyciłem mały skrawek papieru. ,,Pojechałam do koleżanki na kilka nocek. Nie wiem kiedy wrócę. Abby''- przeczytałem półgłosem. Cholera... Przecież to nie jest pismo Abby. Wiem to, bo dziewczyna nie piszę tak brzydko! Kurwa, Ross co robić? Co robić?! Myśl... Gdzie oni mogli ją zabrać? Nagle do pokoju wszedł pan Taylor.
-A gdzie Abby? -rzekł zdziwiony. Moje oczy, gdyby mogły wyskoczyłyby z orbit. Zacisnąłem mocniej skrawek papieru i głośno przełknąłem ślinę...
*Oczami Abby*
Drzwi od piwnicy otworzyły się, a do środka weszło dwóch potężnych facetów. Moje serce zaczęło walić jak szalone. Jeden z nich zaczął się szatańsko uśmiechać.
-Proszę, proszę... Kogo my tu mamy? -zapytał retorycznie jeden z nich.
-Ślicznotkę Lyncha.. -zaśmiał się drugi.
-Czego ode mnie chcecie? -krzyknęłam przestraszona.
-Oj nic takiego kochanie. Ty tylko odpowiesz za wybryk twojego blondynka -powiedział.
-Rossa? A czemu ja?! -panikowałam.
-Bo jesteś jego dziunią... -rzekł drugi.
-Ja?! Chyba Wam się coś pomyliło... Idioci -odpowiedziałam spokojniej.
-Co powiedziałaś?! -zbulwersował się jeden i kiwnął głową do drugiego. Ten wyciągnął pistolet zza siebie i wymierzył go prosto w moją głowę...
Hejka.
Witam Was bardzo serdecznie.
Wybaczcie mi, że tak długo mnie tu nie było, ale cóż... Szkoła, szkoła i jeszcze raz szkoła. Ale już niedługo koniec! Będzie pasek?
A wracając do bloga mam nadzieję, że jeszcze tu ktoś został co? JEŚLI KTOŚ TO JESZCZE CZYTA, NIECH ZOSTAWI PO SOBIE ŚLAD W KOMENTARZU ;)
Zmykam papatki <3